środa, 20 kwietnia 2011

W bardzo wielkim skrócie

No trochę mnie tutaj nie było... Ale sporo się przez ten czas działo.
Myśli moje chaotyczne, co w pamięci zostały...

Nowe doświadczenia za nami, jak pierwszy w życiu Kamilka nieplanowany pobyt w szpitalu.
- Drugi, mamo, pierwszy raz byłem, jak się rodziłem - precyzował Kamiś.
Potem drugi pobyt, już planowany.
I moje zaskoczenie, że ten mój mały pacjent opuszczał szpital z wielkim żalem i wzdychaniem:
- A musimy stąd iść? Tak tu było fajnie...
 No i smutno mi, bo znowu straciłem kolegę i koleżankę...
Zdążyliśmy opuścić szpital, zanim w nadmiarze chłopięcej energii Kamiś i wspomniany kolega zdążyli zdemolować oddział.

A potem były chwile radości. Nowe łóżka dla Kamisia i Damisia! Zrobione, przywiezione i złożone przez Dziadka.
I stare nawyki. Nadal z nimi się zmagamy: nocne wędrowanie i wskakiwanie pod kołderkę do mamy i taty. Niekonsekwentnie zresztą (uświadomiony błąd wychowawczy...). Ale jak tu z tymi nawykami walczyć, gdy się słyszy: "Chcę się do ciebie przytulić" powiedziane głosem tak słodkim, że - cóż zrobić! - szerokim gestem przygarnia się dziecię. Nosek koło noska. Nawet gdy się wie, że rano powyginanym się wstaje, z bólem mięśni tu i ówdzie.

Niespodzianka, czyli założenie akwarium, wpuszczenie i karmienie rybek. Szał po prostu!
Smutek wielki, gdy pierwsze podopieczne nie przeżyły...
Ale nad smutki większa radość, kiedy kilka dni później małe rybki się urodziły.

I kolejna inwazja dinozaurów. Wiadomo, na wiosnę cała przyroda budzi się do życia. Najbardziej drapieżne osobniki wypełzły ze swoich pieczar. Nie oszczędziły nawet swej chorej rodzicielki, wspinając się po niej, uderzając ogonem czy kończynami...
Ale gdzieś tam wrażliwe jednak są te wielkie gady:
- Marcyś, nie odsuwaj krzesła, bo mi moje małe wyjdą i allozaur je zje! - przestrzega brata Damiś siedzący pod stołem.
I roskoszne też są:
- Damiś, ja będę stegozaurem. A kim ty będziesz?
- No to ja chcę być samicą (??:-)) allozaura!

- Damiś, patrz, ten malutki diplodok to taki słodziak!
Taak, zwłaszcza że dorosły osobnik mierzył prawie 30 metrów...

Ech, te moje dinozaury! Jeśli mnie znowu długo nie będzie, to będzie oznaczało, że próbuję je jednak oswoić, przystosować do realiów współczesnego życia, a może nawet wychować na w miarę kulturalnych i inteligentnych przedstawicieli gatunku człowiekowatych...

5 komentarzy:

  1. rzeczywiście, trochę się działo ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bo u Mamuni najmilej i najcieplej! - my też zmagamy się z nocnymi wędrówkami pod pierzynkę, więc przy całym uroku tej sytuacji rozumiem doskonale te bóle mięśni i zdrętwiałe kończyny :))
    Z przyjemnością czytałam o przygodach z dinozaurami - podziwiam te małe głowy, że tak cudnie potrafią się wyuczyć wszystkich nazw - przecież ich jest tak dużo różnych i w sumie bardzo trudnych do wymówienia. Wasi chłopcy są wspaniali!! Pozdrawiamy ciepło!

    OdpowiedzUsuń
  3. Magdaleno, działo się trochę, a chorób mam dość na najbliższy rok.
    Rodzinko, dziękuję! Na szczęście te bóle szybko mijają:-)
    A z nazwami nie mają najmniejszego problemu, nawet z tymi, których tu nie wpisałam, bo zapomniałam.
    Miłego dnia!!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetnie że znów jesteś! :)
    Ja też znam tę niekonsekwencję nocną, oj znam...ech ;)
    I podziwiam chłopców za pamięć - te wszystkie nazwy dinozaurów!! Dla mnie to istna gimnastyka dla języka! :)
    Uściski!

    OdpowiedzUsuń
  5. Anik, dzięki!
    Jakieś słabości każdy rodzic musi mieć...
    A pamięć mają rzeczywiście dobrą, mnie się bardzo podoba też, jak odtwarzają i wyobrażają sobie różne scenki i sytuacje.
    A Twój Gluś też mnie zachyca!
    Pozdrowienia gorące!

    OdpowiedzUsuń