piątek, 19 sierpnia 2011

Śnieżynka

To nie o płatkach śniegu w środku lata napiszę.
Ale o kociej dziewczynce, która z nami zamieszkała kilka dni temu.
Kotce białej jak śnieg.
"Mamo, a jak my ją w śniegu zobaczymy?" - zapytał Kamiś.
I wtedy wpadliśmy na pomysł, że nazwiemy ją Śnieżynka.
Dzieciom tak się pomysł spodobał, że z radości biegały po całej działce, krzycząc: "Śnieżynka! Śnieżynka! Nazwiemy ją Śnieżynka!".
Przypuszczam, że nawet dalsi sąsiedzi wiedzą, że mamy Śnieżynkę.
Tym bardziej, że moi czterej mężczyźni zabierają ją nawet na plac zabaw czy do sklepu:-)
A ona wzbudza powszechny podziw.
Czemu się nie dziwię. 
Nasze serca już zdobyła. 





Jakiś czas temu byliśmy u przyjaciół, którzy mają kilkumiesięczne dziecko (i dwóch starszych chłopców).
 Damiś niespodziewanie zachwycił się niemowlęciem tak bardzo, że wygłaskał mu chyba wszystkie ledwo widoczne włoski na głowie.
Pełny zachwyt. 
I moja rozmowa z Damisiem.

- Mamo, a moglibyśmy mieć takiego dzidziusia?
- Dzidziusia? Przecież masz już młodszego braciszka, Marcyś nie jest jeszcze taki duży.
 -Ale ja bym chciał jeszcze takiego malutkiego, bo taki malutki jest fajny. Jest fajny.
- Niedawno mówiłeś, że chcesz kotka.
- No tak, ale jak będziemy mieć małego dzidziusia, a kotek by go udrapał, to tak nie może być. Nie. Nie... Bo to byłoby straszne.
- No a tego dzidziusia, to chciałbyś, żeby to był chłopczyk czy dziewczynka?
- No, dziewczynka by mogła być. Ale nie. Lepiej chłopczyk. Chłopczyk. Bo dwa dzidziusie, chłopczyk i dziewczynka, to byłoby za dużo, i to byłoby straszne.

Tak. To dlatego mamy kotkę, "dziewczynę" - jak mówią moje małe chłopaki.






Wczoraj znowu byliśmy u tych samych przyjaciół.
Damiś nadal nie odstępował malutkiego Michałka.


- Damisiu, fajniejszy jest malutki kotek czy dzidziuś?
- Dzidziuś - padła zdecydowana, wypowiedziana bez wahania odpowiedź.


Póki co cieszymy się faktem posiadania jednej małej kotki.
I trójki ciągle małych synków.
I rybek. Większych i mniejszych. Sztuk około 600...
Ślimaków na działce liczyć nie będę...

PS. Aniu M., zdjęcia z myślą o Tobie:-) Już wiesz, czemu akurat te:-)



 






środa, 3 sierpnia 2011

O jajkach, cegielni, kombajnie...


W ciągu pięciu tygodni u dziadków można zdążyć zgłębić wszystkie tajniki rolniczo-gospodarcze.
Pięć tygodni to sporo czasu, a co za tym idzie wiele przygód i wrażeń.
Ileż rzeczy można robić na wakacjach u dziadków!

Można samemu zaglądać do kurnika i wybierać jajka, przenosząc je zawinięte w koszulkę lub w starym garnku (Marcyś).
Można nie przejść obojętnie obok każdego piórka gołębiego, bo koniecznie każde trzeba było podnieść, powąchać i dać innym do powąchania, mówiąc "Zobacz, jak ładnie pachnie gołąbkiem" (Damiś).
Można obok prawie stuletniej piwnicy założyć cegielnię i z gliny wyrabiać tradycyjną metodą małe cegiełki na własną budowlę. 
Można garaż samochodowy przerobić na więzienie i osadzić w nim skazanego braciszka (niestety nie wiem, jakie poważne przestępstwo popełnił). Na szczęście ów braciszek odzyskał już wolność i mógł szczęśliwie powrócić do domu.
Można namówić wujka do zrobienia tipi i bawić się w Indian, wydając indiańskie okrzyki, polować na bizony, a potem suszyć mięso na zimowe zapasy. 



Można ciężko pracować, jeżdżąc kombajnem przez wiele godzin i zbierając setki ton zboża.
Wprawdzie kombajnowi przydałby się już generalny remont, ale może jeszcze przyszłoroczne zbiory obskoczy. A jeśli ulegnie awarii, serwis zwany wujkiem J. (i producent w jednym) coś temu zaradzi.

Można również kosić trawę kosiarką zrobioną przez wujka J.
Wykonana ponoć według projektu Kamisia.



Swoją drogą, pomysłowość mojego brata to ja uwielbiam. 
Kawałki styropianu, plastikowe rurki, drewno, sznurki, pokrywki, pudełka - wszystko się przydaje.
I takie zabawki gwarantują najlepszą zabawę.



Kwiatowy przerywnik. Bardzo lubię te polne kwiatki. Pełno ich w okolicy u Dziadków. Nie mają liści.
A przynajmniej dotąd ich nie zauważyłam. 


To był baaardzo rzadki widok. Zmęczony Marcelinek. Przez kilka minut w jednym miejscu, liczący swoje paluszki. 
A wieczorem, gdy już zabrałam Kamisia i Damisia do mycia, Marcyś chodził wokół domu i szukał swoich braci, powtarzając: "Gdzie są dzieci?".
 Uroczy jest. 
A jak mu coś tłumaczę, to takim bardzo zdziwionym głosem mówi ciągnące się długo "Taaak?" i zaraz dopowiada "Ahhhhaaa". 
Uwielbiam to jego "Aha!". 


A to już zdjęcia zachodu słońca podziwianego sprzed naszego domu. Też rzadki ostatnio widok.
Bardzo lubię patrzeć na podnoszącą się mgłę z dolinek, wieczorne światło miękko kładące się na niej, usiłujące przeniknąć mleczną warstwę.