wtorek, 26 lipca 2011

paź królowej


Dla wszystkich stęsknionych za barwami skąpanymi w promieniach słońca...
Bo znowu pochmurno, zimno...
Paź królowej.
Jeden z najpiękniejszych motyli, jakie żyją w Polsce.
Ale o tym przekonywać nie trzeba...




























poniedziałek, 25 lipca 2011

tęcza i wyprawa na tygrysy

Kilka dni spędzone z dziećmi minęły bardzo miło i szybko. 
Przemiłe chwile powitania z urwiskami... 
Cała trójka usiłowała opowiedzieć od razu i równocześnie wszystkie wrażenia z dwóch tygodni... 
Tym razem - chyba po raz pierwszy - Damiś przegadał Kamisia, który musiał umilknąć na chwilę, nie miał bowiem szans przy ilości wypowiadanych słów przez młodszego braciszka...
A gdy słuchałam tych opowieści, Marcyś siedzący na moich kolanach rączką głaskał moją twarz, jakby chciał  się upewnić, czy aby on nie śni, a ja jestem prawdziwa...:-) I przez pierwsze dwa dni musiałam być prawie jego cieniem. 

W tych dniach słońca nam nie brakowało, dzieci wpadały w wir mokrej zabawy. 
Z utęsknieniem czekały na chwile, kiedy mogły się pryskać wodą z węża. Nawet baseniki nie dawały takiej frajdy, jak możliwość spryskania braci mgiełką...

 Mamo, mamo przebiegłem przez tęczę! - krzyczy zachwycony Kamiś swoim odkrywczym dokonaniem.
Już wiemy, gdzie jest tęcza:-)




W przerwach między wodnymi zabawami chłopcy udawali się na niebezpieczne wyprawy.
W poszukiwaniu tygrysów karłowatych. Wujek J. bowiem twierdzi, że mieszkają w tych okolicach.

Idę ziabić tygrysia... - rzecze Marcyś, ciągnąc za sobą swoją wielgachną łopatę do piasku:-)





Nie udało nam się spotkać oko w oko z dzikimi zwierzętami, znaleźliśmy za to ślady.
 To z pewnością są   ślady łap tygrysów karłowatych!

Chociaż Damiś nieusatysfakcjonowany, że na własne oczy nie zobaczył tygrysa, i tak pewnego razu miał do mnie poważne pretensje:

Mamo, ale myśmy się umawiali, że idziemy szukać tygrysy karłowate i malinki, a ty znalazłaś tylko maliny, ja nie chciałem tylko malin...


piątek, 8 lipca 2011

"A po nocy przychodzi dzień...

po burzy - spokój", a po deszczu wychodzi słońce...

Słońce, którego bardzo, bardzo mi już brakowało.
W pewnym momencie poczułam w wilgotnym i zimnym powietrzu jesień...
Na szczęście tylko przez chwilę, bo już następny poranek zbudził dzień bezchmurnym, błękitnym niebem.





Słońce! Lato! Urlop! To jest to, czego potrzebuję! Tak, w taką pogodę jak dziś mogę zacząć urlop...
Leniwy, sielski, wiejski, odpowiednio urozmaicany (bez dwóch zdań, tu się nie zawiodę:-)) przez moje trzy Urwiski...
Na urlopowanie się brakuje mi tylko ulubionej białej sukienki, która w tym roku nagle okazała się o wiele za duża... Biorę ją jednak ze sobą, bo albo kuchnia Mamy, albo jej maszyna do szycia problem rozwiążą:-).



Tymczasem Urwiski już od dwóch tygodni urlopują się i odpoczywają od swoich rodzicieli u Dziadków.
I mają tam prawdziwie wiejskie wakacje - buszowanie w stodole, między mnóstwem wymarznych chłopięcych skrzyniowo-narzędziowych skarbów, skakanie po sianie, zabawa bryczką, przejażdżki traktorem, doglądanie i zagłaskiwanie całego dziadkowego zwierzyńca: pieska, kotka, gołębie, małego prosiaczka (tak, prosiaczka też zagłaskują, szczególnie Damiś go uwielbia), perliczki...
Już pierwszego dnia, kiedy ich zawieźliśmy, wyglądało to tak:








Tak, tak. A ja po dwóch tygodniach bez dzieci czuję, że to one zaplanowują mój czas, a nie ja ich;-))
Znaczy się, szalenie już tęsknię.
I że w myślach cały czas sobie wyobrażam chłopców rozbieganych, roześmianych...
I że dom bez nich taki przyduży się zrobił, zbyt czysty i uporządkowany...

Więc dziś po pracy zmykam na pociąg jadący w kierunku wschodzącego słońca:-)
I wskoczę z powrotem w dziecięcy świat - mój, ten z dzieciństwa, i moich dzieci.

Zostawiam Wam róże i słoneczne promyki! Pięknych dni Wam życzę!